Nie zauważyłam nawet w jak ekspresowym tempie zjadłam śniadanie, ale bez wczorajszej kolacji, miałam dzisiaj wilczy apetyt. Padłam z powrotem na łóżko, ale nie mogłam nacieszyć się chwilą, bo Angela wpadła z entuzjazmem na sam środek mojego pokoju.
- Co się stało?- pytam z grzeczności.
- No jak to co? To JA będę szyła twoją suknię ślubną!- odpowiedziała, szczerząc się na całą buzię.
Nigdy jej jeszcze takiej nie widziałam. Skakała, piszczała jak małe dziecko. Potem zaczęła mnie mierzyć i opowiadać w jaki sposób to ona została zaszczycona uszyć dla mnie ubrania na ten wielki dzień.
Szczerze? Od razu wiedziałam, że jeśli ktoś miałby takową suknię szyć to tylko ona. Znowu temat ślubu... Nie mogę przestać myśleć o tym, nie daje mi to spokoju chociaż na moment.
Przez jeszcze chwilę znosiłam opowieści Angeli, po czym wyszła, a ja zostałam sama. Podeszłam do okna i popatrzyłam na świat. Jest tak pięknie. Słońce świeci, życie żyje w swoim tempie. Ludzie chodzą ulicami, śmieją się, płaczą. Czasami wydaje mi się to świat idealny. Czy pasowałabym tam? Przejrzałam się w lustrze. Chuda, blada dziewczyna, ze znamieniem na ramieniu, w sukni wmieszałaby się w przeciętnych ludzi? Nie, wątpię. Nie chodzi tu o mój wygląd, a raczej o złe ubranie. Wszyscy rozpoznali by mnie w sukni. Nagle zauważam jakiś liścik, który zgrabnie przesuną się pod drzwiami i wylądował prosto pod moimi nogami. Powoli otwieram liścik na którym pisze:
Spotkajmy się dzisiaj o 12:00 tam gdzie wczoraj.
PILNE!
Spoglądam na zegar. Jest dopiero 11:15. Mam jeszcze 45 minut, więc może ubiorę się w coś codziennego (dla mnie jak zwykle suknia z gorsetem) i pójdę zobaczyć czy coś zmieniło się w tak dobrze znanym mi zamku.
Na szczęście nikt nie zwraca na mnie zbytnio uwagi, więc swobodnie poruszam się po zamku, a potem dyskretnie udaję się do wyznaczonego miejsca spotkania. Gdy dochodzę na miejsce Johan już czeka.
-Co chciałeś mi powiedzieć?- pytam dosyć przyjaznym głosem. Mam lekką chrypkę po wczorajszych rozmowach, ale daję radę mówić delikatnym tonem.
-Postanowiłem odwołać ślub. Nie chcę Cię do niczego zmuszać, ale nasi rodzice... Oni powiedzieli, że musimy. Nic nie da się już zrobić. Jeżeli powiemy sobie "nie", wrzucą nas do lochów i będą trzymać dopóki nie powiemy "tak".
-Pytałeś się? Na prawdę tak powiedzieli? Zachowują się gorzej od nas...
-Nic nie dałem rady zrobić, przepraszam.- odpowiedział po czym spuścił głowę w dół. Zapadła niezręczna cisza. Nie wiedziałam co mogę mu powiedzieć? Że mi przykro? Tak, jutro będziemy już małżeństwem a ja powiem mu, że przykro mi.
-To nie moja wina. Twoja też nie. Takie nasze głupie życie.- powiedziałam, ale chyba go tym nie pocieszyłam tymi słowami, więc zostawię go samego.- Ja, ja muszę już iść. Do zobaczenia później.- powiedziałam, po czym poszłam z powrotem do swojego pokoju.
Specjalnie starałam się iść na około, aby przy okazji spaceru spotkać kogoś, kto był odpowiedzialny na wymuszanie na mnie ślubu. Niestety, jak na złość wszyscy poukrywali się w swoich pokojach i nawet na myśl im nie przyszło wyjść na zewnątrz. Może bali się, że gdybym kogoś dorwała, z wściekłości wydrapałabym oczy albo zrobiła coś równie okropnego. W rzeczywistości nie chciałam tego zrobić. Wtedy zostałabym uznana za jakiegoś oszołoma, lub kogoś takiego, co by pogorszyło tylko moją sytuację.
Po kilkudziesięciu minutach dreptania poddałam się i zawróciłam do pokoju, gdzie czekał już na mnie gorący lunch. Z apetytem zjadłam całą porcję, a potem zabrałam się do swoich typowych zajęć, starając się cieszyć ostatnim dniem wolności. Reszta czasu minęła mi dosyć szybko i zanim się obejrzałam nadszedł dzień ślubu.
W zamku od rana czuć było napiętą atmosferę. Całe tłumy ludzi przetaczały się przez korytarze, nieustannie robiąc coś tu czy tam. Do ślubu zostało jeszcze kilka godzin, ale od świtu w zamku było tłoczno. Nie było szans przecisnąć się przez pałac bez zaczepienia, ani nawet spojrzenia. szyscy byli podnieceni dzisiejszym wydarzeniem, ponieważ ślub księżniczki nie zdarzał się codziennie.
Angela, jako pierwsza z ekipy przygotowawczej przyszła do mnie. Zaraz po niej pojawił się Gregore i reszta osób, które miały być dzisiaj odpowiedzialne za mój wygląd. Nie spodziewałam się ich aż tak wszędzie. Była dopiero godzina 8:00, ja nie zjadłam nawet śniadania, a oni już chcą, abym poddała się przygotowaniom. O, nie.
-Czemu jesteście tak wcześnie?- zapytałam z pretensjami.
-Jak to wcześnie, jest 8:00 rano! To ty wstajesz tak późno. A teraz wyskakiwać z łóżka!- powiedział Gregore, ale ani mi się śniło wykonywać jego rozkazów.
-Nawet nic nie zjadłam! Jeśli zawołasz Lily ze śniadaniem to wtedy wyjdę grzecznie z łóżka. Inaczej będę tu siedzieć cały dzień!- wykrztusiłam z siebie.
Zaraz potem zjawiła się Lily ze śniadaniem. Było ono bardzo bogate, syte i przede wszystkim pyszne! Tak dobrego śniadania nie jadłam od dawna i pewnie jeszcze długo nie zjem. Chociaż kto wie?
-Teraz wychodź z łóżka śpiochu.- powiedziała Angela tak samo podekscytowana jak wczoraj.
Niestety, zaczęło się. Przygotowania... musiałam się poddać długiej kąpieli w najróżniejszych płynach i mydłach, potem nakładaniu balsamów i myciu włosów. Trwało to zdecydowanie dłużej, niż zwyczajnie, ale przynajmniej mogłam się po raz ostatni zrelaksować. Potem, jak zwykle stanęłam na podeście, przed wielkim lustrem i wtedy zobaczyłam siebie. Zwykłą, chudą jak patyk i bladą dziewczynę ze smutną miną. Zniszczoną psychicznie przez stres i negatywne emocje. Wyglądałam jak wrak, lecz i tak wszyscy uważali mnie za piękną. No proszę...
Tarmoszona przez ludzi czułam się bardzo nieswojo. Jedna osoba robiła mi makijaż, Gregore czesał moje włosy, a Angela ubierała mnie w 2 warstwę sukienki ślubnej. Na szczęście nie zdążyła ubrać mi jeszcze gorsetu.
Życie księżniczki... Pech czy szczęście, bogactwo czy praca? Znów zaczęły mnie nękać myśli o przyszłości, o tym co stanie się po ślubie, do którego zostało 60 minut. Nie, nie, to nie może się tak skończyć.
W jednej chwili wyrwałam się z rąk stylistów, chwyciłam torbę i zaczęłam biec. Tak, jak byłam ubrana zaczęłam brnąć przez zamek, do wyjścia. Wszyscy się na mnie patrzyli. Nie wiedzieli co ja robię i do czego jestem w tej chwili zdolna. Za chwilę znalazłam się już na schodach, które prowadzą hallu, a on-do wyjścia. Lecz zobaczyłam Jego. Johana, który nerwowo chodził po dywanie, ubranego już do ślubu. Nie zatrzymywałam się. Po chwili zauważył mnie, ale nic nie zrobił. Najwyraźniej nie wiedział, co mam zamiar zrobić. Dotknęłam bosymi stopami miękkiego dywanu. Mojego przyszłego męża zostawiłam już kilka kroków za sobą. Dotarłam do wyjścia. Po raz ostatni obejrzałam się za siebie, aby zobaczyć, co zostawiam. Miejsce, w którym żyłam przez 17 lat, gdzie spędziłam swoje dzieciństwo zostawiam teraz za sobą.
-Isabell!- krzyknął Johan, który biegł teraz w moją stronę.
"Przepraszam!" krzyknęłam łamiącym się z bólu głosem,nawet nie wiem czemu, po czym odwróciłam głowę i zaczęłam biec dalej, przez most prowadzący do miasta...
-To nie moja wina. Twoja też nie. Takie nasze głupie życie.- powiedziałam, ale chyba go tym nie pocieszyłam tymi słowami, więc zostawię go samego.- Ja, ja muszę już iść. Do zobaczenia później.- powiedziałam, po czym poszłam z powrotem do swojego pokoju.
Specjalnie starałam się iść na około, aby przy okazji spaceru spotkać kogoś, kto był odpowiedzialny na wymuszanie na mnie ślubu. Niestety, jak na złość wszyscy poukrywali się w swoich pokojach i nawet na myśl im nie przyszło wyjść na zewnątrz. Może bali się, że gdybym kogoś dorwała, z wściekłości wydrapałabym oczy albo zrobiła coś równie okropnego. W rzeczywistości nie chciałam tego zrobić. Wtedy zostałabym uznana za jakiegoś oszołoma, lub kogoś takiego, co by pogorszyło tylko moją sytuację.
Po kilkudziesięciu minutach dreptania poddałam się i zawróciłam do pokoju, gdzie czekał już na mnie gorący lunch. Z apetytem zjadłam całą porcję, a potem zabrałam się do swoich typowych zajęć, starając się cieszyć ostatnim dniem wolności. Reszta czasu minęła mi dosyć szybko i zanim się obejrzałam nadszedł dzień ślubu.
W zamku od rana czuć było napiętą atmosferę. Całe tłumy ludzi przetaczały się przez korytarze, nieustannie robiąc coś tu czy tam. Do ślubu zostało jeszcze kilka godzin, ale od świtu w zamku było tłoczno. Nie było szans przecisnąć się przez pałac bez zaczepienia, ani nawet spojrzenia. szyscy byli podnieceni dzisiejszym wydarzeniem, ponieważ ślub księżniczki nie zdarzał się codziennie.
Angela, jako pierwsza z ekipy przygotowawczej przyszła do mnie. Zaraz po niej pojawił się Gregore i reszta osób, które miały być dzisiaj odpowiedzialne za mój wygląd. Nie spodziewałam się ich aż tak wszędzie. Była dopiero godzina 8:00, ja nie zjadłam nawet śniadania, a oni już chcą, abym poddała się przygotowaniom. O, nie.
-Czemu jesteście tak wcześnie?- zapytałam z pretensjami.
-Jak to wcześnie, jest 8:00 rano! To ty wstajesz tak późno. A teraz wyskakiwać z łóżka!- powiedział Gregore, ale ani mi się śniło wykonywać jego rozkazów.
-Nawet nic nie zjadłam! Jeśli zawołasz Lily ze śniadaniem to wtedy wyjdę grzecznie z łóżka. Inaczej będę tu siedzieć cały dzień!- wykrztusiłam z siebie.
Zaraz potem zjawiła się Lily ze śniadaniem. Było ono bardzo bogate, syte i przede wszystkim pyszne! Tak dobrego śniadania nie jadłam od dawna i pewnie jeszcze długo nie zjem. Chociaż kto wie?
-Teraz wychodź z łóżka śpiochu.- powiedziała Angela tak samo podekscytowana jak wczoraj.
Niestety, zaczęło się. Przygotowania... musiałam się poddać długiej kąpieli w najróżniejszych płynach i mydłach, potem nakładaniu balsamów i myciu włosów. Trwało to zdecydowanie dłużej, niż zwyczajnie, ale przynajmniej mogłam się po raz ostatni zrelaksować. Potem, jak zwykle stanęłam na podeście, przed wielkim lustrem i wtedy zobaczyłam siebie. Zwykłą, chudą jak patyk i bladą dziewczynę ze smutną miną. Zniszczoną psychicznie przez stres i negatywne emocje. Wyglądałam jak wrak, lecz i tak wszyscy uważali mnie za piękną. No proszę...
Tarmoszona przez ludzi czułam się bardzo nieswojo. Jedna osoba robiła mi makijaż, Gregore czesał moje włosy, a Angela ubierała mnie w 2 warstwę sukienki ślubnej. Na szczęście nie zdążyła ubrać mi jeszcze gorsetu.
Życie księżniczki... Pech czy szczęście, bogactwo czy praca? Znów zaczęły mnie nękać myśli o przyszłości, o tym co stanie się po ślubie, do którego zostało 60 minut. Nie, nie, to nie może się tak skończyć.
W jednej chwili wyrwałam się z rąk stylistów, chwyciłam torbę i zaczęłam biec. Tak, jak byłam ubrana zaczęłam brnąć przez zamek, do wyjścia. Wszyscy się na mnie patrzyli. Nie wiedzieli co ja robię i do czego jestem w tej chwili zdolna. Za chwilę znalazłam się już na schodach, które prowadzą hallu, a on-do wyjścia. Lecz zobaczyłam Jego. Johana, który nerwowo chodził po dywanie, ubranego już do ślubu. Nie zatrzymywałam się. Po chwili zauważył mnie, ale nic nie zrobił. Najwyraźniej nie wiedział, co mam zamiar zrobić. Dotknęłam bosymi stopami miękkiego dywanu. Mojego przyszłego męża zostawiłam już kilka kroków za sobą. Dotarłam do wyjścia. Po raz ostatni obejrzałam się za siebie, aby zobaczyć, co zostawiam. Miejsce, w którym żyłam przez 17 lat, gdzie spędziłam swoje dzieciństwo zostawiam teraz za sobą.
-Isabell!- krzyknął Johan, który biegł teraz w moją stronę.
"Przepraszam!" krzyknęłam łamiącym się z bólu głosem,nawet nie wiem czemu, po czym odwróciłam głowę i zaczęłam biec dalej, przez most prowadzący do miasta...